„Danie dnia” można by porównać do bogatego w smaku, wytrawnego wina: jego atmosfera rozwija się jak intensywny bukiet, daleki od słodyczy, cierpki, intensywny i fascynujący. Film odkrywa zaplecze działania świetnej restauracji, a z gotowania robi sztukę tyleż ekscytującą co niebezpieczną (bo dochodową).
Włoska trattoria w Nowym Jorku nie może narzekać na brak klientów – co wieczór jej stoliki wypełnione są aż do ostatniego miejsca. Bogaty promotor sztuki w towarzystwie goszczonych artystów, egzaltowana krytyczka kulinarna wraz z koleżanką, polującą na szefa kuchni, uzależniony od zakładów finansowych kucharz, wszystkowiedzący barman i tajemniczy bankier z Wall Street, obserwujący wszystko znad szklaneczki z bourbonem – kalejdoskop postaci, które w swoim filmie umieszcza reżyser, jest imponujący. Co godne największego podziwu, udaje mu się naszkicować każdego z bohaterów wnikliwie i interesująco. Przez 90 minut kamera prawie nie wychodzi z lokalu, a przestrzenna ciasnota, niemal namacalna, jest ważnym elementem konstrukcyjnym całości. Choć stylistyką i warunkami realizacji “Danie dnia” zbliża się do teatru telewizji, daleko mu do monotonii rejestrowanych spektakli. Mimo szkicowego charakteru opowieści, twórcom udaje się osiągnąć niezwykłą wiarygodność i sytuacyjne napięcie, wynikające z gęstniejącej atmosfery i sprzecznych interesów. Kamera, pokazując urywki rozmów z głównej sali, wędruje między stolikami, by za chwilę przenieść się za kulisy lokalu, a jej ruchome oko demaskuje charaktery i przybliża życiowe sytuacje, w których zakleszczeni są bohaterowie.