Piękne, pieczołowicie doświetlone kadry, sceneria jak z obrazów złotej ery flamandzkiego malarstwa oraz atlas niepoślednich postaci, targanych skrajnymi emocjami – od pierwszych ujęć wiemy, że Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek to film totalny, podporządkowany w całości wizji jej reżysera. Recepcja dzieła zależy w znacznej mierze od osobistych preferencji widza – nie ma natomiast wątpliwości, że ten obraz pozostawi kogokolwiek obojętnym.
Pióra dryfujące w powietrzu w obłoku światła, kłęby srebrzystej pary, neonowe linie logotypu, wypełnione jaskrawą cieczą, intensywne, wymyślne stroje, i kuchnia niczym scena wielkiego teatru – Peter Greenaway to mistrz teatru niesamowitości. Jego inscenizacje przypominają zresztą spektakl – ograniczona przestrzeń, rekwizyty i stroje zaczerpnięte z barokowych obrazów oraz niezwykła plastyczność zastosowanego światła czynią z jego filmów widowiska nie do podrobienia. O uwagę widza w jednym ujęciu walczą martwe natury z łabędzią tuszą, nieletni albinos, śpiewający coś na kształt współczesnej pogrzebowej arii, atrakcyjne kelnerki oraz rozbuchana kolorem, przepaścista sala jadalna, raz po raz rozdzierana monologami despotycznego właściciela lokalu, tytułowego „złodzieja”.