Pieczone kasztany znane chociażby z kultowego serialu „Stawka większa niż życie“ kojarzone są przeważnie z zagranicznymi wojażami. Do chwili odwiedzenia rodzimego Pana Kasztana miałam okazję kosztować tego specjału jedynie w Rzymie i na Krecie. O ile kreteński przysmak czarował swym aromatem, tak odmiana podana na jednym z rzymskich placyków była mączna i pozbawiona interesującej nuty.
Podczas wizyty w food trucku Pana Kasztana miałam okazję poznać właścicieli firmy, którzy okazali się bardzo sympatycznymi, młodymi ludźmi, dla których kasztany okazały się prawdziwą pasją. Na spotkaniu poznałam dużo faktów dotyczących branży maroniarskiej i samych maroniarzy tj. osób handlujących kasztanami oraz historii tej profesji na ziemiach polskich. Jak się okazuje kasztany nie są specjałem typowo arabskich, francuskich, włoskich, niemieckich, greckich, czy hiszpańskich ulic. W Polsce tradycja sprzedawania pieczonych kasztanów na ulicy sięga okresu przez pierwszą wojną światową, gdzie na krakowskim Rynku, nieopodal Sukiennic stali przedstawiciele tej profesji. Tradycyjnie zawód ten wykonywały uboższe warstwy społeczeństwa, które dzięki możliwości znalezienia, przygotowania i w końcu sprzedaży kasztanów mogły zapewnić byt sobie i bliskim. Popularność kasztanów w Polsce została zniszczona dopiero w latach komunizmu, co może dziwić, gdyż źródło tych przepysznych orzechów znajduje się m.in. w Gruzji, która w tym okresie należała do ZSRR. Prawdopodobnie zadziałał tu jednak czynnik kulturowy – kojarzone z zepsutym Zachodem i burżuazją kasztany mogły przecież okazać się toksyczne dla zdrowego człowieka doby socrealizmu.